29.01.2012

Oglądanie filmów "z internetu" to kradzież?

Dobre pytanie czyż nie?... No bo o ile sami ściągniemy na własny użytek i udostępnimy go tylko najbliższym znajomym („zakres własnego użytku osobistego obejmuje korzystanie z pojedynczych egzemplarzy utworów przez krąg osób pozostających w związku osobistym, w szczególności pokrewieństwa, powinowactwa lub stosunku towarzyskiego”) i co najważniejsze nie czerpiemy korzyści majątkowych z tego procederu - czyli nie przyjmujemy pieniędzy, prezentów itd. za to, że ktoś mógł coś od nas/u nas obejrzeć to według polskiego prawa jest to legalne. Ta sama sytuacja tyczy się również obrazów, muzyki i książek (w tym ebooków) (link). Ciekawostką jest zaś to, że utwór taki musi być już publicznie rozpowszechniony przez posiadacza praw (w przypadków filmów musi odbyć się np. jego premiera), aby pobieranie było legalne - tak więc należy uważać przy ściąganiu nowości ;)

Tak więc o co ten hałas?
 Dlaczego Janusz Palikot mówi o oglądaniu filmów w internecie w kontekście kradzieży (link)? Dlaczego padają idee płacenia przez rząd polski amerykańskim producentom za to by Polacy mieli filmy za free? Bo ja tego nie rozumiem... skoro coś w Polsce jest legalne, to po co mówić o jakiś opłatach ze strony rządu na rzecz zachodnich korporacji? Jak dla mnie jedynym wyjaśnieniem jest to, że wprowadzenie ACTA zmieni obowiązujący stan prawny naszego kraju.
Swoją drogą ciekawostka: "Polska jako kraj średniozaawasowany technologicznie musi kopiować i kraść" czy te słowa nie są nawoływaniem do popełnienia przestępstwa jakim jest kradzież? Wszak odrywając już je od kontekstu w Polsce jak najbardziej legalnego (oglądania filmów w domowym zaciszu) pozostaje już tylko ten mroczny, przestępczy... poczynając od oprogramowania poprzez różne licencje aż po patenty. Czyżby p. Palikot miał jakiś wewnętrzny konflikt - z jednej strony nawołuje do kopiowania i kradzieży, a z drugiej mówi by rząd płacił za możliwość oglądania.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz