Zacznijmy od takich błahych rzeczy jak "czas pracy". Ile to się człowiek nasłucha, że nauczyciel to pracuje 18h tygodniowo.. ba 18h lekcyjnych - czyli w sumie 13h i 30min. Dzięki artykułowi (link) mamy nawet ładne porównanie czasu pracy nauczycieli w różnych krajach. Co się człowiek dowiaduje? Ano, że np. w takich Niemczech to nauczyciele pracują od 24 do 26h z uczniem! Hańba! Leserstwo! Tylko, że tu chodzi o stricte "pracę z uczniem". Bo jakby ktoś nie wiedział, to etat nauczyciela to te "standardowe" 40h tygodniowo (link) - w które wchodzi 18h "przy tablicy", godziny konsultacji, "kółek" społecznych, zebrań, konferencji, rad pedagogicznych i innych jakże przydatnych szkoleń i zajęć "dodatkowych". Do tego oczywiście czas potrzebny na przygotowanie do lekcji, sprawdzenie zadań, kartkówek, sprawdzianów. A jak nauczyciel ma szczęście to jeszcze gazetki w szkole będzie robił, świadectwa drukował, wprowadzał dane dla systemów informatycznych ministerstwa/urzędu miasta...
Co ciekawe pomysły jak te z drugiego artykułu (8h dziennie w szkole) tworzą nowe dość specyficzne problemy - bo np. jak rozliczyć 2dniową, albo 3dniową wycieczkę? Wszak nie można powiedzieć, by nauczyciel za to "odebrał sobie wolne godziny" w inny dzień... nie, takie działanie wymaga zapłaty nadgodzin. To samo tyczy się wywiadówek/zebrań po owych 8h pracy. Wszak ciężko oczekiwać by nauczyciel pracował np. od 8 do 14 i od 17 do 19. W jakiej firmie szef robi pracownikom takie "dziury"? Oczywiście można też zrobić tak, że np. w czwartki zatrudni się nauczycieli od 11 do 19, a nie od 8 do 16... tylko powiedzcie potem rodzicom, że dziecko o 11 magicznie mają przyprowadzić do szkoły podczas gdy oni sami pracują ;]
Ale wracając do pierwszego przytoczonego artykułu to na jego końcu dodano stwierdzenie
"DGP" wylicza jednak, że choć w 5 lat liczba uczniów zmalała o milion, zlikwidowano ok. 3 tys. placówek, to powstało 11 tys. nowych etatów w szkołach. Czy stać nas na to? - zastanawia się dziennik, podkreślając, że roczne wydatki na edukację - z budżetu państwa i samorządów - sięgają już grubo ponad 50 mld zł.Stwierdzenie to jak mniemam nawiązuje do innego artykułu (link), w którym to m.in. Józef Chudy (burmistrz Kłodawy) żali się, że
Od 18 lat liczba uczniów na naszym terenie zmniejszyła się z 2,3 tys. do tysiąca, a nauczycieli wzrosła o 17 proc.. Fakt - patrząc na te dane to aż krew zalewa - liczba uczniów zmniejszyła się o ponad 50%, a nauczycieli wzrosła o 17%? To kogo oni uczą? Bo przecież skądś ten etat mają, prawda? Ale i na to pytanie p. Józef Chudy odpowiada
Ministerstwo wprowadza coraz to nowe rozwiązania. Jeśli np. w salach informatycznych lub podczas WF jest więcej niż 24 uczniów, trzeba tworzyć kolejny oddział i stanowiska dla nauczycieli. Prawda, że to jest straszne? Jak to ministerstwo sztucznie winduje liczbę etatów... ciekawe tylko czy pan Józef był kiedyś na lekcji WF albo Informatyki.
Fakt podczas zajęć WF wciąż pokutuje podejście "dać piłkę, a sami będą sobie grać" tylko, że z drużynami > 24 osoby to ciężko zrobić by połowa klasy nie umierała z nudów na ławce, a "zwykłe" ćwiczenia gimnastyczne przez cały rok potrafią doprowadzić do znienawidzenia przedmiotu dosyć szybko.
Jednak dużo ciekawiej jest podczas zajęć z komputerami, gdzie w praktyce nauczyciel o wiele więcej pracuje indywidualnie z uczniami - bo nie wystarczy pokazać na tablicy jedno zadanie, ale nie raz trzeba każdemu z osobna tłumaczyć jak coś zrobić, jak coś "wyklikać".
Generalnie owszem istnieje problem, ale jego przedstawienie jest ukazywane z niewłaściwej perspektywy. Bo czy jest ktoś, kto nie narzeka na "poziom kształcenia" w polskiej szkole? Chyba nie.. wszyscy mówią, że w szkole to nic się nie da nauczyć, że nauczyciele za mało pracują indywidualnie z uczniem. Tylko, że jedynym remedium na te dolegliwości jest... no właśnie - zatrudnienie większej liczby nauczycieli i pomniejszenie klas. Sęk w tym, że w momencie gdy ku temu jest najlepszy moment (mamy niż demograficzny) to podnosi się larum, że nauczyciele nic nie robią... No bo jak wytłumaczyć takie dane "Kowalskiemu"? Milion uczniów nie ma, a nauczycieli przybywa - przecież nie można powiedzieć, że wśród całego bajzlu, który MEN robi pojawiła się jedna sensowna działalność... Łatwiej antagonizować społeczeństwo - bo i chętniej gazety czytać będą, na forach się wypowiadać.. a jak dobrze pójdzie to Tomasz Lis mógłby nawet poświęcić tematowi nauczycieli jeden z odcinków swej telenoweli pod tytułem "Co z tą komercją".
Kolejną ciekawostką są tzw. urlopy zdrowotne, które z założenia mają służyć podreperowaniu zdrowia nauczycieli (i nie chodzi tu tylko o gardło, czy kręgosłup, ale również o stan psychiczny), jednak niestety z racji niżu demograficznego nieraz zdarza się tak, że na taki urlop wręcz "wysyłają" dyrektorzy... bo jeśli nauczyciel ma wybrać między załatwieniem sobie urlopu, a zwolnieniem to nie oczekujcie, że wybierze to drugie. Oczywiście i tej sprawy dziennikarze nie pominęli w swej nadludzkiej pracy (link). Jak można by się spodziewać wymowa artykułu jest dość jasna - urlopy to zło i najlepiej to je zlikwidować, a nauczyciele to leserzy i kombinatorzy. Do tego punktu w zasadzie podepnę jeszcze takie cuda jak "wolne ferie zimowe" oraz "wolne wakacje"... o wolnych świętach to nawet nie mam zamiaru mówić, bo i żal... To co jest jednak ciekawe i o czym warto wspomnieć to pensje w szkołach publicznych i prywatnych. Dlaczego ciekawe? Ano dlatego, że te prywatne oferują większe zarobki na miesiąc... ale jeśli ktoś pracuje cały rok to średnio wyjdzie pensja bardzo zbliżona. Dlaczego tak jest? Ano dlatego, że prywaciarz przez wakacje nie zatrudnia nauczycieli - bo i po co? Jednak za to wyżej "wycenia" pracę w miesiące, w których faktycznie nauczyciel pracuje. Oczywiście można kłócić się czy takie podejście jest dobre, czy też złe, jednak fakt jest faktem. A jeśli chodzi o same wakacje i czas urlopu - owszem urlop jest trochę dłuższy to jednak nie pokrywa całych wakacji, bo o dziwo okres tak po "zakończeniu roku", jak i ten "przed rozpoczęciem" jest często okraszony różnymi szkoleniami i konferencjami... a i gazetki ktoś musi porobić i akademie by uczniów powitać. Jednak do wątku wracając - jest dłuższy, ale jest też narzucony. Co z tego? Ano to, że nauczyciel w środku zimy nie weźmie oferty "last minute" i nie poleci na kanary.. nie nauczyciel jeśli chce mieć wakacje to musi podróżować w środku sezonu.. oczywiście odpowiednio więcej za to płacąc... taka drobnostka.
A na zakończenie życzenia premiera (link):
Jeszcze raz proszę Was wszystkich, pracujących w polskich szkołach, abyście przyjęli słowa największego uznania dla Waszej ciężkiej i ważnej pracy.
Masz własne przemyślenia na temat pracy nauczycieli? Podziel się nimi ze mną w komentarzach!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz