Jak podaje "metro" z dnia 21 listopada 2011:
Rząd wyliczył, że kobieta, która dziś ma 39 lat i będzie pracować do 67. roku życia, dostanie o 80 proc. wyższą emeryturę, niż gdyby pracowała do sześćdziesiątki.Sam tych słów, ani deklaracji nie słyszałem... (za wszelkie źródło tego objawu geniuszu rządzących byłbym niezmiernie wdzięczny), jednak mój analityczny umysł nie mógł się powstrzymać przed rozłożeniem tego zdania na wióry.
Tak więc ujmując owo zdanie bardziej matematycznie:
Zakładając, że kobieta zaczyna pracować mając S lat:
- pracując od S do 60 lat dostaje emeryturę w wysokości E
- pracując od S do 67 lat dostaje emeryturę w wysokości 1.8 * E
Zatem: 60 - S => E <= (67 - S) / 1.8.
Co to oznacza w praktyce? Załóżmy, że mamy Anię, która zaczyna pracować w wieku S = 25 lat i wg dzisiejszych zasad dostanie emeryturę w wysokości E = 1000zł.
Oznacza to, że za pracę przez 35 lat (60 - 25) otrzymuje 1000 zł emerytury. Średnio więc otrzymuje 28.57 zł za każdy przepracowany rok.
Jeśli jednak Ania będzie pracować do 67 roku to otrzyma emeryturę w wysokości 1.8*E = 1800 zł, co przekłada się na 42.85 zł za każdy rok 42 letniej pracy.
Idąc dalej w ciągu 7 lat nasza emerytura rośnie o 800 zł czyli o 114zł na rok (oczywiście pomijam tu procent składany, gdyż każdy doskonale wie, że w ZUS pieniądze się nie kumulują, bo po prostu nie mają jak skoro są wydawane na bieżąco). Co więcej taka średnia oznacza, że pracując dodatkowo jeszcze 1 rok nasza emerytura wzrosła by o więcej niż 114zł. Dlaczego? Bo nie wiem jak inaczej wytłumaczyć nagły wzrost emerytury po 60ce jak procentem składanym albo jakąś jego ZUSowską alternatywą. Jeśli komuś się chce to może zapewne jakiś sensowny wzór wytworzyć, a ja wręcz z diaboliczną rozkoszą go tu zamieszczę.
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz